Minął kolejny miesiąc. Bez fajerwerków, bez iskier i
bez jeszcze kilku innych rzeczy, o których śpiewa Fisz w „Ok boomer…”
Od kilku dni plucha – wiatry przeganiają stada chmur, strząsając z drzew
ostatnie liście, a wraz z nimi pojawiają się i znikają kolejne opady
deszczowo-śniegowej brei.
Dziś pan synoptyk groził, że najbliższe noce
przyniosą trochę mrozu. Szkoda, bo mi na balkonie zmrozi wciąż dzielnie
kwitnące kwiatki. Te, które mogłam wniosłam do domu, ale największe doniczki
muszą zostać i walczyć… Jeśli przetrwają, to ponoć ma się potem jeszcze
ocieplić – niemal plus 10 stopni w grudniu.
W moim sklepiku od jakichś dwóch tygodni widać mikołajowo-przedświąteczne
poruszenie. Nowe szyje znalazło kilka szklanych kotów, przedramiona przyozdobią
bransolety z runicznymi amuletami, tu i ówdzie szklany anioł zagra na
skrzypcach, a na ścianach zawiśnie kilka obrazków… Miło wiedzieć, że jeszcze
ktoś cieszy się z tego, co robię.
W pracowni schnie kilka olejnych obrazów – portret podwójny, bosa dziewczyna
pod parasolem i dwa wspomnienia grecko-hiszpańskie. Dziewczyna zostanie z nami,
bo gdy kilka lat temu podobna wyjechała do Brukseli, mój mąż nie mógł mi
darować, że ją wypuściłam, ale grecko-hiszpańskie zaułki być może znajdą za
czas jakiś swoją ścianę u kogoś innego...
Święta tuż, tuż, potem kolejny nowy rok. Zobaczymy co przyniesie. Nie mam
szczególnych oczekiwań, więc może mniej się zawiodę…