piątek, 1 maja 2020

Szklana majówka.


      Mamy majówkę. Po wielu pięknych, słonecznych i suchych dniach akurat dziś od rana siąpi. Ale to dobrze, bo ziemia bardzo już zmęczona jest suszą. Bezśnieżna zima, potem niemal bezdeszczowa wiosna. Ale ten deszcz niestraszny, bo i tak nie można za bardzo poszaleć na zewnątrz – koronawirus szaleje. Nie będę o tym pisać, bo nie mam ochoty.
      Może zatem słów kilka o szkle. Dichroicznym. Zaznaczam od razu, że posiłkuję się wiedzą innych – mądrzejszych ode mnie w tym zakresie J

      Szkło dichroiczne jest to szkło, na które w próżni, za pomocą działa elektronowego, nałożono tlenki metali (złota, srebra, tytanu, chromu, aluminium, cyrkonu, magnezu i krzemu) w postaci wielu cienkich warstw. Warstwy te mają grubość łącznie około 700 nm. Termin dichroiczne oznacza grę dwóch kolorów, tzn. szkło takie, przepuszczając dany kolor, odbija jego barwę dopełniającą. Dzięki nałożeniu 30-50 warstw widziany kolor jest różny w zależności od kąta patrzenia i padania światła. To, co widzimy, to interferencja światła odbitego od tych warstw, które same w sobie nie mają koloru. Efekt ten nosi nazwę iryzacji. Na początku stosowane było w technologiach kosmicznych przez NASA. Szkło to jest niesamowicie efektowne mieni się niczym opal lub ammolit (rzadki opalizujący kamień, występujący głównie na wschodnich stokach Gór Skalistych).

      Szkło ma w sobie jakąś magię. Jest zbiorem całkowitych zaprzeczeń i określeń przeciwstawnych, a wszystkie one i tak nie wyczerpują tego, jakie naprawdę jest szkło... Przejrzyste-kolorowe, zimne-gorące, kruche-twarde, gładkie-ostre, mieniące się-jednobarwne, tęczowe-czarne... długo by można...
„Wgryzam się” w szklane tafle i próbuję wyczarować z nich alternatywną rzeczywistość. I wciąż zadziwia mnie przemiana szkła, która dokonuje się pod wpływem temperatury. Ostre, tnące  kawałeczki zyskują obłość i miękkość linii, stają się przyjazne, kolory zmieniają się, lub uwydatniają, kształty nabierają dynamiki, lub wręcz przeciwnie – spokoju. Żeby powstało coś ładnego i niepowtarzalnego, trzeba poddać te szkła pewnym torturom... Mianowicie najpierw pociąć na pożądanej wielkości kawałki i kształty, a potem poskładać we wzór, który chcemy uzyskać, podgrzać do temperatury kilkuset stopni i gdy wystygnie, porównać zamierzenie początkowe z efektem końcowym. Czasami efekt ten jest zgoła odmienny od zakładanego, ale to chyba najmilsza część tej pracy.
      W ten sposób wytapiam oczka, kaboszony i inne kształty, które potem wykorzystuję do tworzenia biżuterii. Są to rzeczy niepowtarzalne, bo nigdy dwa razy nie uda się uzyskać identycznego efektu. Szkło to dość kapryśny materiał, ale dający wiele radości.
      Oprawiam i upiększam je za pomocą witrażowej metody Tiffany - miedzią, którą potem cynuję, patynuję i sprawiam, że pierścień lub kolczyki wyglądają  jak stary klejnot, który przeleżał w szkatule 200 lat i teraz znów może cieszyć oko. Sprawia mi to dużą radość i choć czasem materia nie do końca chce się podporządkować pomysłowi i projektowi, to jest to naprawdę fajna praca.
Oto kilka przykładów mojej pracy. Zapraszam też na www.mojemw.pl










 

Dawno, dawno temu... (na wzór kaptorgi)

Dawno, dawno temu… Tak mogłoby się zaczynać to opowiadanie i… właściwie byłaby to prawda, bo i dawno coś tu pisałam, i rzecz o której dziś ...